Decyzja boli. Marazm zabija.
Rozdział siódmy. Proza Miłości Mam poczucie pustki. Czekam. Jak pies przywiązany pod starym sklepem, z nadzieją, że ktoś jeszcze o mnie pamięta. Że ktoś drzwi otworzy i powie: „Chodź.” Ale nikt nie wychodzi. Nikt nawet nie zerka... Jestem sam. I w tej samotności uczę się na nowo słuchać siebie. Bo najgorszą z możliwych zdrad jest zdrada samego siebie — próba stania się marzeniem kogoś innego. Wyginanie własnego kręgosłupa do kształtu cudzych oczekiwań. Miłość, która nie pozwala być sobą, to równia pochyła w stronę cierpienia. Trzeba umieć odejść. Tak samo jak trzeba umieć wyleżeć chorobę — z gorączką, z duszącym kaszlem, z tym uczuciem, że umrzesz — a potem jednak nie umierasz. I wstajesz. I idziesz. Lecz w marazm popadasz. Marazm to właśnie ta chwila, w której za długo się zastanawiasz. Za długo czekasz, wytracając resztki dobrej energii. Za długo stoisz, zamiast ruszyć... Właśnie teraz jestem w marazmie, bo wszystko, co robię, stało się mega powtarzalne. I ...