Głos przodków i dym unoszący serce
Proza Miłości. Rozdział ósmy
Każdy z nas niesie w sobie cichy głos przodków:
Idź. Przetrwaj. Kochaj.
Materia opuściła centrum istnienia, gdy Wielki Wybuch stworzył Wszechświat.
Ten sam wybuch stworzył i nas.
Od tamtej pory rozwijamy swoją ponadprzeciętność — wyzwoliliśmy umysły ze straszliwych ograniczeń ciała i wznieśliśmy się na nieosiągalne wcześniej wyżyny przenikliwości, zdolni snuć niewyobrażalnie złożone idee.
Żyjemy. Śmiejemy się.
Wydaje nam się, że jesteśmy wiecznie młodzi, połączeni wspólnym projektem istnienia.
Czasem aż do przesady — cudownie irracjonalni.
A jednak w naszych genach — gdzieś głęboko — zapisane zostało coś więcej.
Pamięć, jak przeżywać życie.
Jak przechodzić przez ból i rozczarowanie z podniesioną głową i wypiętą piersią, nie pozwalając, by strach i smutek sparaliżowały dni naszego wspaniałego daru bycia tutaj.
Jak nie tracić czasu na zamartwianie się, tylko iść naprzód.
Bo szkoda życia na ciągłe rozdrapywanie ran.
I wtedy pojawiasz się Ty.
Bo Ty mnie wkurwiasz i intrygujesz.
Bo czujesz, że kochasz, a jednocześnie wydaje Ci się, że nie doceniasz tego, co masz.
Bolisz mnie. Czylisz. Zależy mi na Tobie.
Frapujesz mnie, bo wdeptujesz w zakamarki mojego umysłu.
Szukasz... ale czy naprawdę znajdziesz to, czego szukasz?
I jak długo jeszcze będziesz zanurzać się w głąb siebie, zanim odpuścisz i zobaczysz, że czas ucieka?
Że cofasz się zamiast iść tam, gdzie już kiedyś byłaś — w moim sercu.
I mogłabyś teraz, już z górki, cieszyć się, być szczęśliwa, ale to się nie dzieje...
Bo rozdrapujesz stare dzieje i skałą niemą się stajesz.
Takie walki toczy w swojej głowie nie jeden z nas.
Dlatego wybieramy się tam, gdzie starzy Indianie fajkę pokoju przekazywali i wnikali w swoje struktury, aby przenieść się w chmury.
Stamtąd spoglądali i się ze swoich problemów rozpętywali, na ziemię wracali cali i się już nie zastanawiali, tylko dalej twardo stąpali.
Tak się stawali szamanami — dzisiejszymi terapeutami.
Hałaśliwa na początku cisza w palarni opium jest nie do zniesienia.
Nieprzyzwoicie wymowna staje się atmosfera, gdzie buzujące emocje próbują wyrwać się na zewnątrz.
Ale powoli... haust za haustem dymu, hałas świadomości zamienia się w cichy, równy szept...
On odpowiada bez zadawania pytań.
Jest naszym przewodnikiem w labiryncie,
w który bez zaproszenia od nikogo się znaleźliśmy i wydostać w stanie nie jesteśmy...
Bo latać nie potrafimy, aby z góry popatrzeć, dlatego czasami tam chodzimy i lecimy z dymem wsysani,
aby za chwilę być z problemów oddessani, bo odblokowani z ulgą dalej głęboko i równomiernie oddychamy...
Rozwiązanie odnajdujemy, i dalej wędrujemy, a lekcję tę w genach zapisujemy i dalszym pokoleniom przekazujemy...
Tak jak u masażysty na stole — rozmasowani, odblokowani, zrelaksowani, nagle wyprostowani...
A wcześniej zgarbieni i bardzo zagubieni.
Skupienie uwagi — oto klucz, by zapanować nad wiecznością, do której nieuchronnie zmierzamy.
Czy się jej boimy?
A może w odpowiednim momencie przekraczamy ten nienamacalny próg i już nic nie budzi lęku?
Więc dlaczego sztywniejemy i zapętlamy, skoro pierwsza myśl była całym rozwiązaniem?
Po co czas tracimy i się cofamy?
Każdy z nas próbuje stymulować emocje, świadomie lub nieświadomie.
Ale to tylko fałszywe zakłamywanie procesu, który powinien być czysty — taki, jaki został nam dany.
Tak właśnie powstają myśli, których nie dostrzegamy, bo nie zagłębiamy się w siebie wystarczająco głęboko.
Dlatego lecę dalej z weną.
Bo ona jest moja.
Nikt jej nie podrobi.
Nikt mnie z niej nie ograbi.
Prawdziwa siła jest w prostocie oddechu.
Reszta... to tylko mgła w naszych głowach.
Komentarze
Prześlij komentarz