Coś wisi w powietrzu. Dobrze, że nie Ty ani ja.

 

       Proza Miłości. Rozdział 11


Są dni, w których nic nie gra. Ani w środku, ani na zewnątrz. Jakby świat się zawiesił w bezdechu, a ja razem z nim. I choć wydaje się, że wszystko działa — mózg, nogi, serce — to jednak coś jest nie tak. Coś wisi w powietrzu. I lepiej, żeby to nie byłaś Ty... ani ja.


Mózg. Analizator. Nieraz niewidzialny, niezauważalny. Zazwyczaj uśpiony, ale czujny i gotowy do obrony.
Na co się zdać?

Wolny, a zniewolony — zazwyczaj przez swoje własne gnomy.
Myślenie śpiące, do ucha gadające, przypominające chmarę rozszalałych owadów na kwitnącej łące.
Przekrzykują się, niosą wibracje, przejmują słuch.

Każdy człowiek ma wybór.
Wybór to przywilej — więc wybieram.
Wolność. Moją. Dla mnie skrojoną. Na własne życzenie. Według swojego wymiaru.
Jedynego słusznego rozmiaru.
Nie za ciasną, nie za luźną.
Ale prawdziwą. W której czuję, że żyję i siebie samego nie oszukuję.
I nikogo nie dominuję!

Uwielbiam swoje życie, choć nie urodziłem się w Madrycie.
Czy jestem narcyzem, psychopatą, a może po prostu zwykłym nikim — okaże się za pięć lat.

Psychologia. W ten nurt uderzam, bo za dużo razów przyjmuję i się tym przejmuję.
Koty miauczą, psy szczekają, kaczki kwaczą, wilki wyją. A my, ludzie…?
Nawet co drugi nie kłamie.
Czy ludzkim głosem, czy wyćwiczonym — gra pod siebie, zjadając całą paletę emocji, by poczuć się na chwilę lepiej.

STOP.

Mam dość siedzenia na gałęzi, która bez podpiłowywania i tak pikuje w dół.

Uliczna dogoterapia — ta sprawia, że czuję psiarzy i na chwilę wypisuję z ludzkiego elementarza.
Nie ma mnie wtedy.
Staję się bezkonfliktowy, żeby wyciągnąć supeł z głowy.

Chodzę. Myślę. Przysiaduje. I w spokoju zapisuję.
Staję się każdego dnia dojrzalszy, świadomie poskramiając sytuacje niewyobrażalne.
Liczenie — cały czas coś obliczam.
Kiedy to? A kiedy tamto? A którędy do wyjścia? Przejścia?

Okazuje się, że nie ma dla nas jednej mapy wydostania się z tego ludzkiego labiryntu.
Dlatego cały czas się zastanawiamy… i gubimy na chwilę sens.

Papież, Arnold, ten i tamten — z Hitlerem i Putinem włącznie.
Wszyscy zaczarowani. Tak bardzo odjechani, jak pozwalamy im być.
Kiedy połączymy siły i się przeciwstawimy?
Właśnie…
Okazuje się, że same „kozaki” — ale zimowe do lansowania, a nie do odmulenia i rękawic bojowych założenia.

Dlatego nie jestem owcą. Ani tym bardziej baranem, beczącym i we wszystko wierzącym.
Staję się sam dla siebie własnym bojownikiem.
O siebie lepszego.

Czy to jest dobre?
Zależy, z której spojrzeć perspektywy.

Zostaniemy przyjaciółmi czy wrogami?
Wybór — to przywilej.
Więc wybierz właściwie 💔
I zwróć mi proszę moją wolność.
Za cenę bezcenną.

Boli mnie wszystko.
Ciebie bolę — ja.
Przepraszam.

Ale wiem, że:

Uległość = Ból = Choroba = Dyskomfort = Rozdrażnienie = Wściekłość = Niezrównoważenie = Smutek = Żal = Śmierć
Nieuległość = Zdrowie = Pewność = Dojrzałość = Życie = Dar

I bądź tu mądry… pisz Pan wierszem.

Decyzje — same one w sobie są najważniejsze, a przez to najtrudniejsze.
Jednych wyzwalają i unoszą, innych zniewalają i na jakiś czas w chorobę wpędzają.

Empatia…? Czy to ona podejmuje decyzje, czy ja?
Ile przeróżnych emocji ze mną gra?
Czy wygrają one, czy moja świadomość oraz hart ducha przeżywania życia mojego w odpowiedzialności?


Wolność i Miłość. Reszta… to tylko dym.

W tym momencie czuję, że odszedłem… i nie mam mocy, aby wrócić.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zakochane oczy duszy

Zanim wszystko zgaśnie

Supły, łzy i ta cała nadzieja