Posty

Wino i wybaczenie

Proza Miłości. Rozdział dziewiąty   W winie wir – a w winie spokój, Wycisz serce, wygaś niepokój. Wypijasz żal, wypluwasz winy, I znów jesteś – bez przyczyny. Wino nie sądzi, wino nie krzyczy – Wino wybacza, zanim wyliczy. Wino winne? Wcale nie. Winny winie daje tlen.   W dłoni kieliszek, w oku blask, Wybrzmiewa we mnie nowy takt. Wolność wlewa w wewnątrz mnie, Wspomnieniom wycina sen. W wieczór wpadam, w wersy lecę, Wlokę winy w winnej rzece. Wlewam w duszę wodospady, Wino w gardło – dla zasady.   Wina – widma. Woła: Wróć! Wino szepcze:  Wolniej, nuć... Wylecz wstyd, wymaż wspominki, Włóż w szklankę wszystkie spinki. Wpatrz się w wino, wypuść łzy, Wolność weź na własne trzy. Wysłuchaj w sercu wyciszenia – Wszystko wewnątrz się odmienia.   Winę winem wygłusz głucho, Wstecz nie wracaj – wyjdź na sucho. Wspomnieniami nie wędruj w dół, Wino wymazuje ból. Wyłącz wstyd, wyrzuć grzechy – Wino wrzuci je na śmiechy. Wino wiedzie w wiel...

Głos przodków i dym unoszący serce

Proza Miłości. Rozdział ósmy Każdy z nas niesie w sobie cichy głos przodków: Idź. Przetrwaj. Kochaj. Materia opuściła centrum istnienia, gdy Wielki Wybuch stworzył Wszechświat. Ten sam wybuch stworzył i nas. Od tamtej pory rozwijamy swoją ponadprzeciętność — wyzwoliliśmy umysły ze straszliwych ograniczeń ciała i wznieśliśmy się na nieosiągalne wcześniej wyżyny przenikliwości, zdolni snuć niewyobrażalnie złożone idee. Żyjemy. Śmiejemy się. Wydaje nam się, że jesteśmy wiecznie młodzi, połączeni wspólnym projektem istnienia. Czasem aż do przesady — cudownie irracjonalni. A jednak w naszych genach — gdzieś głęboko — zapisane zostało coś więcej. Pamięć, jak przeżywać życie. Jak przechodzić przez ból i rozczarowanie z podniesioną głową i wypiętą piersią, nie pozwalając, by strach i smutek sparaliżowały dni naszego wspaniałego daru bycia tutaj. Jak nie tracić czasu na zamartwianie się, tylko iść naprzód. Bo szkoda życia na ciągłe rozdrapywanie ran. I wtedy pojawiasz się Ty. Bo ...

Decyzja boli. Marazm zabija.

Rozdział siódmy. Proza Miłości Mam poczucie pustki. Czekam. Jak pies przywiązany pod starym sklepem, z nadzieją, że ktoś jeszcze o mnie pamięta. Że ktoś drzwi otworzy i powie: „Chodź.” Ale nikt nie wychodzi. Nikt nawet nie zerka... Jestem sam. I w tej samotności uczę się na nowo słuchać siebie. Bo najgorszą z możliwych zdrad jest zdrada samego siebie — próba stania się marzeniem kogoś innego. Wyginanie własnego kręgosłupa do kształtu cudzych oczekiwań. Miłość, która nie pozwala być sobą, to równia pochyła w stronę cierpienia. Trzeba umieć odejść. Tak samo jak trzeba umieć wyleżeć chorobę — z gorączką, z duszącym kaszlem, z tym uczuciem, że umrzesz — a potem jednak nie umierasz. I wstajesz. I idziesz. Lecz w marazm popadasz. Marazm to właśnie ta chwila, w której za długo się zastanawiasz. Za długo czekasz, wytracając resztki dobrej energii. Za długo stoisz, zamiast ruszyć... Właśnie teraz jestem w marazmie, bo wszystko, co robię, stało się mega powtarzalne. I ...

"Z czego zrobiony jest człowiek?" (...czyli anatomia zagubienia i nadziei)

Proza Miłości. Rozdział Szósty   Egoista, altruista, oportunista, a nawet konformista… i oczywiście toksyczny narcyz — postrach świata. Ale jak się tak z boku przyjrzeć... To przecież my wszyscy. Mix. Jeden wielki, skomplikowany koktajl człowieczy. Dodaj do tego tysiąc zmiennych i masz człowieka XXI wieku. Boimy się otworzyć. Cały czas tworzymy wizerunek. Image, którego się kurczowo trzymamy. Ale po co? Po co człowiek stara się być kimś, kim nie jest? Pewnie dlatego, że nie ma w sobie odwagi, żeby być po prostu sobą. Świat wymaga od nas niezniszczalności. Żebyśmy byli zawsze tacy sami, jak ci, których sami wykreowaliśmy i przed którymi się zaprezentowaliśmy. A przecież większość z nas cierpi. Bywa smutna. Nieszczęśliwa. Zagubiona we własnych myślach. Każdy nosi na głowie jakiś twardy orzech do rozłupania. I przez to, że trzeba go rozwalić, na własnej głowie, ludzie uciekają. Do kieliszka. Do lufki. Do lodówki... Byle zapomnieć. Byle nie czuć. Ale przecież nie da się odlec...

Po wewnętrznej stronie kryzysu

Rozdział Piąty — Proza Miłości  💔 Kryzys   — Tato, ile kryzysów przeżyłeś? — Wszystkie. — Dlaczego? — Bo żyję. — Czy kolejny kryzys coś zmieni, czy będzie poważniejszy od innych? — Tego w naszym bliskim gronie nie wie nikt… — Co robiłeś, żeby przeżyć kryzys? — Oszczędzałem, jak była prosperita, nie inwestowałem za dużo, tylko odkładałem, bo kryzysów wiele miałem... — Więc teraz można spać spokojnie, nie denerwować się, bo receptą było gromadzenie środków na przeżycie kryzysu...? — Niby tak, ale to jak w pizdę szpak, nie po mojemu… Niestety lub stety, w naszym życiu — ogólnie każdego człowieka — są sytuacje niezależne od niego samego, i użalanie się oraz zamartwianie bliskiego otoczenia nie pomoże w kryzysie. Wręcz może zaszkodzić, ponieważ nikt nie ma wpływu na ogólnoglobalny kryzys… — Co teraz? — Czekać. Po prostu trzymać rękę na pulsie i się nie poddawać… Życie nasze niesie wiele niespodzianek. Nieraz są to wspaniałe rzeczy, ale jeśli jest za dużo dobrego, to z...

Miłość też czasami chichocze

 Proza Miłości. Rozdział Czwarty Śmiechy hihy, hihy śmiechy — dla jednego śmiechy, dla drugiego sytuacja bez wyjścia. Koty są nauczycielami ludzi. Mają czas… którego ludziom wydaje się, że nie mają, ale są najmądrzejsi — nawet od samych siebie. Najgorzej, jak się komuś coś wydaje i od razu wydaje wyroki o kimś, o czymś — co w chwili obecnej  racją się staje w oczach i w umyśle, bez przemyśleń… Spanie bez przewracania, cisza bez oddychania, patrzenie w sny… Śmiech jest wartościowym przyjacielem — przynajmniej można, wydawać by się mogło, nad nim panować. Choć jak poniesie, to w odległą galaktykę przeniesie. Bezwartościową ma moc, ten On nasz — Śmiech… Powodem jest do lepszej strony świata odbierania, wartością oczyszczonej duszy. Zapomnianej, z której każdy jak paw — wypięty i nadęty, A o zwykłym śmiechu zapomnięty. Praca nad samym sobą — właśnie ona powinna być doprawiona szczyptą śmiechu, Bo wiadomo, że to katorga katorżnicza. Najlepiej w dyby zamknięta przez tyc...

Supły, łzy i ta cała nadzieja

 Proza Miłości. Rozdział Trzeci. Wstałem, zapisałem i dalej w senność odleciałem... Najpiękniejsze co mamy, z infantylną łatwością otwieramy, a potem schody po niebo do tego stawiamy. Sam sobie pod nogi rzucam kamienie. Jakby ta prostota, która była na wyciągnięcie ręki, miała mnie oślepić. I zapomniałem. Serio, co zapisać miałem. A przecież jeszcze przed chwilą to było takie proste. Zdarza się, że w nocy przychodzi sens. Czysty, jasny jak gwiazda. I znika. Ulatuje jak srebro i złoto. Zostają pytania. Czyje decyzje są dla mnie najważniejsze — moje czy nie moje? Czy to był sen, czy już real? Nie idę z górki. Nigdy. Zawsze piechotą, na skróty, przez które zdarłem już czwarte buty. Pod prąd. I wiesz co? Czasem to nie są błędy. To tylko ścieżki, których nikt poza mną nie rozumie. Płaczemy mimowolnie, jak boli... Każdy choć raz zapłacze, nawet jeśli nie boli. Mimo własnej woli. Płacz jest uczuciem głębokim, tylko naszym. Nikt nas nie zrozumie, choć wydaje mu się, że ...